Wywiad z Różą Łakatosz

Róża Łakatosz, fot. Delfin Łakatosz

Róża Łakatosz urodziła się w Poznaniu, choć okres nastoletni spędziła we Wrocławiu, ucząc się w tamtejszym Liceum Plastycznym. Znana jest ze swoich utworów poetyckich, aktywności performatywnych oraz wspierania działań na rzecz integracji społeczności romskiej. Debiutowała na łamach „Rrom p-o Drom”, zaraz po powstaniu tego czasopisma. W 2019 roku wydano jej tomik poezji zatytułowany W betonowym lesie. Korzenie scenicznych poczynań artystki sięgają występów w zespołach „Roma” i „Tamburyno”. Róża Łakatosz jest aktywna w różnych obszarach sztuki. Spotkałyśmy się, aby porozmawiać o tym, co było i o tym, co jest – o twórczości i życiu. Przenosiłyśmy się w czasie i przestrzeni – do wspomnień bliższych i dalszych. Do naszej rozmowy wplecione zostały wiersze – odpowiedzi na pytania zadane i takie, które nie zdążyły paść. Pokusić się można nawet o stwierdzenie, że to właśnie poezja stanowiła główną oś narracyjną…


Rozmawiałam już z Pani dziećmi – z Noemi i z Delfinem. Oboje powiedzieli, że to właśnie Pani zachęcała ich do kreatywnych działań, była ich menadżerką, szukała konkursów, w których mogli wziąć udział i miejsc, gdzie mogli pokazać swoją twórczość. Zabierała ich Pani na wydarzenia kulturalne. Powtarzała im, że najważniejszy jest pomysł i działanie „po swojemu” – tak, by nie kopiować innych. Daje się z tego wyczytać zasady, którymi się Pani kieruje, ale zastanawiam się, jak w całości brzmi Pani manifest artystyczny, a może nie tylko artystyczny?

Oczywiście, w jakimś sensie podpowiadałam moim dzieciom, co robić. Czuwałam, chociaż miało to inny wymiar niż można przypuszczać. Przykład: kiedy Noemi miała 6 lat i organizowano Dzień bez Samochodu, wpadłyśmy na pomysł, żeby po kartce przejechały auta kursujące w pobliżu. Samochody zostawiły na papierze ślady opon. Chodziło o to, żeby stworzyć coś innego. Kiedyś do malowania swoich pierwszych obrazków przedstawiających obóz na Junikowie [w Poznaniu – przyp. red.] zimą, gdy nie miałam farb, używałam, np. pasty do zębów. W lecie korzystałam z tego, co pochodziło z ziemi, z kwiatków i wszystkiego innego, co było pod ręką. To było wiele lat temu… A dopiero później niektórzy artyści, dziś znane nazwiska, zaczęli działać w podobny sposób, wykorzystując bliskie mi metody pracy twórczej. Wyprzedzałam ich w pomysłach. Zadziałało siódme oko, przewidywałam pewne rzeczy. Nie mówiłam, że tak będzie, tylko to robiłam. Brałam udział w plenerach malarskich oraz licznych wystawach – w tym tych, na których pokazywano również prace moich dzieci. Charytatywnie tworzyłam obrazy, które sprzedawano, pozyskując środki na rzecz świetlic środowiskowych. Współpracuję z Pracownią Umiejętności AMICI. W moich pracach często pojawia się motyw flagi Romów albo przyrody w poetyckim wydaniu. Wszystko, co widzę, przetwarzam przez swoje wspomnienia i tożsamość. Wplatam elementy dla mnie ważne. A co do manifestu, to wszystko jest w tym wierszu.

Proszę przeczytać…

Skóra.
Nie zedrzesz z niej
własnej tożsamości.
Możesz ją wybielić
ale nie duszę
uwięzioną w obrazie odmienności.
Swoje miejsce.
Jak je znaleźć w reszcie miast świata?
Przemieszczenie.
Wielopokoleniowy
dywan rodzinny.
Osiada tam, gdzie chce być wolnym.
W stałym domu.
Bez przymusu osiedlenia.
Nie chce
w gettach ani slumsach
na peryferiach,
ani być wykluczony
społecznie i ekonomicznie.
W zamkniętym kręgu bezrobocia
Biedy, analfabetyzmu.

W braku możliwości awansu społecznego
Strach.
Przed otwartą przestrzenią miasta.
W Tyglu wielości – wykluczeni.
Niczym pionki z innych gier.
Asymilacja.
Bo tutaj
ten kraj tylko z tymi
dostosowanymi do reszty.
Miasto nie lubi różnorodności
na uporządkowanym klombie
jednakowych roślin.
Być sobą.
Trzeba krakać jak one wśród nich!
Bez statusu rezydenta,
brak pracy i deportacja.
Wóz Drzymały.
W nowoczesnym stylu
podróż i życie kontenerowe
niepowiązane z innym –
utratą więzów rodzinnych.
Każdy w swoim własnym – odseparowany.
Bytuje
na śmieciach teraźniejszości.
Bawiąc się
odpadami dnia wczorajszego.
Odrębność.
Mamy jej świadomość
a jesteśmy stygmatyzowani
niższa grupa ludzi.
Nauczcie się
poznawać inności.
Wzbogacą was
bez antyromizmu.
Nie odbierajcie
kulturowości
jako zestawu
folklorystycznych obrazków.
Przyzwyczajanie
do łatwego życia
na bonach od społeczeństwa,
będzie tylko
fascynacją światem konsumpcji
i przebieraniem się
w wielkomiejskie ciuchy.
Znikną w tłumie podobnych.
Jestem Romem
i wszystko przede mną
zamknięte
w perspektywie drogi
do lepszego?…
(
Róża Łakatosz, Nomadzi XXI wieku z tomiku W betonowym lesie)
Fot. Delfin Łakatosz, Festiwal Kultury Romów – Romani Kultura, Łódź 2022r.

To podsumowanie tego, co w nas drzemie. Wiersz był pisany kilka lat temu, przez ten czas mogło się coś zmienić, bo jednak jest większa świadomość swojej tożsamości, chociaż nie każdy z Romów chce o niej wiedzieć…

Z tym, o czym Pani mówi i co wybrzmiało w wierszu, wiąże się kwestia kultywowania swojej tożsamości i bycia sobą w świecie, w którym ludzie często się do siebie upodabniają, a nawet do tego, aby się zanadto nie wyróżniać…

Jesteś
wesoły, gościnny, towarzyski
solidarny wewnętrznie.
Własnej tożsamości będziesz bronić.
Jesteś wolny z urodzenia.
Jesteś za murem z napisów:
„kopa z glana…”
i „dobry to martwy”.
Sam sobie winny
– przez inność!
W zamkniętym skupisku
gdzie miasto w mieście
tam tylko nie poczujesz się inny.
Wy – którzy w słońcu skąpani
w powiewie wiatru poznaliście
smaki deszczów.
Wy – co przegnani z nieswoich miejsc
podleśnych, nadrzecznych,
podmiejskich,
z opłotków wsi.
W powrotach ptaków
z braku gniazd
bezgranicznie bezpaństwowcy.
Nie pasujecie do Europy
Choć przecież jesteście
Jesteś-My
wszędzie.

(Róża Łakatosz, …po których nie pozostał ślad z tomiku W betonowym lesie)

Właśnie 13 grudnia w Galerii Polan Sto odbędzie się wernisaż wystawy Tożsamość w ramach XVII Przeglądu Środowiska EKOART. Co prawda nie należę do tej grupy, ale zostałam zaproszona do zaprezentowania swoich prac.

Co Pani zaobserwowała, jeśli chodzi o relacje między różnymi grupami Romów i ich dążenie do podtrzymywania tradycji romskiej? Jak było w przeszłości?

Wielu Romów jest przyzwyczajonych tylko do swojej grupy i właściwie niewiele wie o innych. Taki rozdźwięk zaczął się na przełomie lat 80. i 90. Pamiętam, jak to wyglądało w 1989 roku. Przez dwa tygodnie byliśmy z zespołem w Białymstoku. Mieliśmy tam próby. Z Białegostoku przejechaliśmy całą Polskę i ruszyliśmy dalej, aż dotarliśmy do Wiednia, gdzie w siedzibie ONZ odbywała się konferencja na temat Romów. Jednocześnie organizowano festiwal romski, w ramach którego odbył się konkurs zespołów. Pamiętam, że nie mogliśmy zobaczyć innych grup, które brały w nim udział – podobno po to, żebyśmy się nie zawstydzili i tym samym nie zniechęcili do występu… Przy tej okazji zbierano fundusze na kolejny rok i kolejne ważne wydarzenie. Po tym, jak z Wiednia wróciliśmy do Polski, dwa tygodnie później nastąpił przewrót w Rumunii. Wszystkie zespoły spotkały się ponownie w kwietniu. Udaliśmy się jako delegacja do Parlamentu Europejskiego w Strasburgu. Jechaliśmy przez Gorzów, Wrocław i Pragę, biorąc po drodze kolejnych Romów. Romowie z Pragi w ogóle nie stosowali się do romskich reguł. Była nawet taka sytuacja, kiedy wracaliśmy przez Niemcy i chcieliśmy się zatrzymać w oberży, żeby się napić, że Stanisław Stankiewicz, który jechał wtedy z nami, poszedł zapytać, czy możemy wejść. Dostaliśmy zgodę. Mówili do nas „Proszę bardzo, proszę bardzo”, ale jak zobaczyli tych Romów z Czech, to powiedzieli „Raus!”. Nie chcieli ich przyjąć i pozwolić siedzieć razem z nimi. No więc wszyscy się stamtąd zawinęliśmy. To było straszne. Wrócę jeszcze do sytuacji ze Strasburga. Tam postawiono taki jeden wielki stół. I każda grupa z innego kraju siedziała przy swoim kawałku tego stołu. Wszyscy grali po swojemu. Każdy mógł podchodzić do każdego, ale właściwie nikt tego nie robił. Potem jeździliśmy do różnych miejsc poza Strasburgiem. Mieliśmy koncerty. Każdy był nas ciekawy. W jeden dzień Don Vasyl zaprowadził nas do katedry, gdzie na dziedzińcu zaplanowany był nasz kolejny występ. Nie wiedzieliśmy tylko, że za piętnaście dziewiąta przez kwadrans biją dzwony i musieliśmy poczekać. Dzwon bił na pamiątkę ocalenia katedry. Don Vasyl zobaczył tam dużą grupę Polaków i zdecydował, że będziemy śpiewać Annę Marię i Biały Krzyż. Byliśmy zaskoczeni zmianą, ale udało się. Miałam później okazję zobaczyć na nagraniu, jak to wszystko wtedy wyglądało. Przypomnieć sobie różne znakomitości, które się pojawiły. Była wśród nich m.in. Esma Redzepova z Macedonii. Spotkaliśmy się z nią ponownie po 20 latach podczas Festiwalu Malta. Miała wystąpić wieczorem. Moje dzieci były małe. Byliśmy jedynymi Romami, którzy zostali na tym festiwalu do tego momentu. Było już późno, ale po dwóch wieczornych koncertach powiedziałam, że muszę się przedostać do Esmy Redzepovej. Nie chcieli mnie wpuścić, ale ona mnie poznała. Warto posłuchać jej piosenek. W samym Parlamencie Europejskim w Strasburgu omawiano niebezpieczne incydenty i sytuacje antycygańskie w różnych krajach. Tłumaczono teksty romskie na angielski, niemiecki, hiszpański, by wszyscy Romowie każdy z tych tekstów zrozumieli. Na IV Kongres Międzynarodowego Związku Romów, który odbył się w czerwcu 1990 roku w Jadwisinie koło Serocka, toczyły się obrady dotyczące pisowni języka cygańskiego.

Róża Łakatosz na  IV Kongresie Międzynarodowego Związku Romów (w białej sukni), fot. archiwum prywatne Róży Łakatosz

A jaka jest Pani diagnoza współczesności i międzyludzkich relacji, nawet tych sąsiedzkich, a więc dość – wydawałoby się – bliskich?

Jak blisko…
za plecami
za drzwi klamkami
zamknięte kolory z jednej tęczy
zasłuchane w melodie
tamtych przeszłych żyć
Te ręce….
ta różowa
wychwala miasto,
śniada chroni gaju brzozowego.
Ku swoim światom
zachłannie odciągający.
Dzisiejsze
telefony
nici splątane
w myśli połączą nieznane twarze
odwrócone – zobaczą
ciekawe – siebie.
Niech będzie
otwieranie
porozmawiajmy
wymieńmy nieznane dawne – na dziś
Echem lasu zagości,
nadzieja nowych
naszych – my!
(Róża Łakatosz, wiersz Sąsiedzi z tomiku W betonowym lesie)

Ten wiersz i moja praca plastyczna zajęły I miejsce w konkursie „Cyganie – moi sąsiedzi” Fundacji Integracji Społecznej PROM z Wrocławia.

Jak wyglądała Pani późniejsza aktywność artystyczna? Jak wygląda ona teraz? Chyba wiele dzieje się szczególnie na polu teatralnym?

Brałam udział w kilku pierwszych edycjach Festiwalu Ethno Port, tańcząc u boku cygańskich artystów. W 2013 roku występowałam w Święcie wiosny, był to projekt Iwony Pasińskiej z Polskiego Teatru Tańca. Pojawiły się tam dużych rozmiarów narządy wewnętrzne z papieru. Ja miałam serce. Była to wielka bryła, z którą musiałam tańczyć, przemieszczać się, upadać… Tak metaforycznie pokazane zostało nasze „ja”. To wszystko rzucono na stos. Spod tego stosu wychodziły dzieci, które również wystąpiły w tym przedstawieniu. To z kolei był symbol narodzin. Później miałam wziąć udział w Upadłych aniołach. Zrezygnowałam, ponieważ nie chciałam brać udziału w spektaklu, w którym wszyscy chodzą w uniformach. Następnie uczestniczyłam w Cyrkostradzie. Przez dwa tygodnie pod okiem Przemysława Grządzieli z Teatru Pinezka trenowaliśmy wybrane elementy sztuki cyrkowej, m.in. żonglowanie. Pojawiłam się jako postać z pozytywki. Tańczyłam, wolno obracając się na zamontowanym krążku. Następnie wystąpiłam w spektaklu Wesele. Poprawiny w reżyserii Marcina Libera, organizowanym z Polskim Teatrem Tańca w Poznaniu. W zeszłym roku pojawiłam się również w przedstawieniu pt. Nasze Hollywood, które było organizowane przez poznański Dom Tramwajarza i Fundację Artcluster. A ostatnio zagrałam w Wyspie umarłych według koncepcji Iwony Pasińskiej, który również znalazł się repertuarze Polskiego Teatru Tańca. To bardzo poetyckie widowisko, balet rąk. Ten projekt ma ciąg dalszy: Wyspa umarłych – VIII choreograficzny projekt filmowy Polskiego Teatru Tańca – zostanie zaprezentowana 14 grudnia podczas VI Międzynarodowego Festiwalu „1 strona – 1 spojrzenie – 180 sekund”.

A pisanie? Czy powstają nowe wiersze? Znalazłam informacje, że była Pani zapraszana do szkół, żeby czytać swoje utwory i przedstawiać tradycje romskie. Czy to się nadal zdarza?

Mało było takich wydarzeń. Dowiedziałam się, że Edyta Kulczak prowadzi spotkania poetyckie. Trwa to już dwa lata. Spotkania odbywają się w Jeżyckim Centrum Kultury [w Poznaniu – przyp. red.]. Zasada jest taka, że zajmujemy się wybranymi tematami, kwestiami do zastanowienia, szczegółami, które mają w nas wyzwolić różne, czasami dziwne skojarzenia i uruchomić impuls do pisania. Zawsze pisałam gdzieś po drodze, w polu – tam szukałam inspiracji. Nie w murach, czterech ścianach. W wolności. Wzięłam udział w konkursie poetyckim dla seniorów w Poznaniu. Udało mi się zdobyć główną nagrodę. Wygrał ten wiersz. Jest o mnie…

Ulotne,
z mgłą osiadłe
w mieliznach rwącego dnia.
Zdeptane
nowym biciem
uciekającego echa „tak”.
Ze smakiem lata
wonią pól przesiąknięte.
Lat wiele
łapczywie chwytane
w pamięci sieć.
Trawione
w samotności,
nocami we snach…
Dotknięciem wiatru
w cieple słońca
tańczące z owadami
ku smugom cienia
gasnącego „ja”.
(Róża Łakatosz, wiersz Moje piękne chwile z tomiku W betonowym lesie)

Moje utwory poetyckie można też znaleźć w „Wielkopolskim Widnokręgu”.

Cofamy się teraz do przeszłości. Czy Pani miała w czasach swojego dzieciństwa kogoś takiego, kim Pani jest dla swoich dzieci? Mentorkę, menadżerkę?

Nie, do wszystkiego doszłam sama.

O czym Pani myśli, wspominając dawne czasy?

W latach 80. Telewizja Poznań sfilmowała moją wędrówkę po Poznaniu, podczas której pokazywałam miejsca, gdzie kiedyś przebywałam, tzw. cygański świat. Materiał dotyczył moich przeżyć związanych z życiem taborowym, z ciekawostkami z przeszłości. Poruszyliśmy sprawy życiowe. Opowiadałam, dokąd prowadziły drogi, gdzie stał tabor, jak ładowano wozy, bo to były rzeczy niesamowite… Pamiętam zapachy, przeważnie jesiennie, ale również zapachy kwiatów, zapach kapusty, zapach ziemi… I specyficznego dymu. Nie da się tego wskrzesić. To nie chodzi o jakiekolwiek ognisko, tylko o to konkretne, szczególne. Teraz nawet drewno nie jest takie jak wtedy…

Autorka: Róża Łakatosz
Moje białe drzewo.
Brzozą jesteś.
Czasem
toczona poranna kora.
Na pniu bruzdy trudnych lat.
Łzami
znaczone ślady zim.
Nie chcesz już…
Zdmuchnę kurz czasu.
Odkryję Ciebie na nowo
zdejmując warstwy złych chwil.
Smutne twe włosy mamiori*.
W kruchości gałązek i liści.
Odnajdę zieloną iskierkę.
Jest w pniu – ogień –
ten
nigdy nie spłonie do końca…
(Róża Łakatosz, wiersz Miro parno kaštoro** z tomiku W betonowym lesie)
  • tłum. mateńka
  • ** tłum. moje białe drzewo

Rozmawiała Justyna Żarczyńska

2024 r.


Wiersze Róży Łakatosz zawarte w tomiku W betonowym lesie, zostały opulikowane dzięki uprzejmości Fundacji Literackiej „Jak podanie ręki”.


Galeria prac i portretów Róży Łakatosz

Fotografie pochodzą z archiwum Fundacji Dom Kultury i archiwum prywatnego Róży Łakatosz


Dofinansowano ze środków KPO. GRANTY 2024. A2.5.1: Programu wspierania działalności podmiotów sektora kultury i przemysłów kreatywnych na rzecz stymulowania ich rozwoju.