
Z Delfinem Łakatoszem rozmawia Justyna Żarczyńska
Delfin Łakatosz od najmłodszych lat wykazywał zainteresowanie sztuką i tworzył swój dorobek artystyczny, który teraz obejmuje długą listę przeprowadzonych działań. W pewnym momencie zdecydował się więcej czasu i energii poświęcić fotografii i filmowi. Wiele podróżuje i realizuje projekty komercyjne, choć nadal zdarza mu się stanąć przy sztaludze i namalować obraz. Niezmiennie czerpie radość z udziału w kampaniach społeczno-artystycznych, pomagając innym odkrywać drzemiącą w nich kreatywność.
Twoja historia związana z działaniami artystycznymi, podobnie jak historia Twojej siostry, zaczyna się w dzieciństwie. Byliście jeszcze w brzuchu mamy, kiedy – można tak metaforycznie powiedzieć – już karmiono Was sztuką. Jako dzieci zaczęliście brać udział w konkursach, bywaliście na rozmaitych wydarzeniach kulturalnych… Jak to się stało, że w Twoim życiu pojawił się film i fotografia, którymi teraz głównie się zajmujesz?
Wszystko zaczęło się od oglądania filmów. Non stop oglądałem produkcje hollywoodzkie, polskie, różne… Zawsze się zastanawiałem lub pytałem o to mamy, jak te filmy są zrobione. Później przychodził do nas wujek, który miał aparat. To też bardzo mnie interesowało. Prosiłem wujka o możliwość zrobienia zdjęcia. Ktoś inny z rodziny tłumaczył mi z kolei, na czym polega fotografia. Miałem komputer z podpinaną do niego kamerą i początkowo to ona była wykorzystywana do pierwszych prób filmowych. Później, kiedy zaczęliśmy wygrywać konkursy i udało się wygrać również konkurs stypendialny (Ogólnopolski konkurs dla szczególnie uzdolnionych uczniów romskich Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji – przyp. red.), obiecałem sobie, że za pieniądze ze stypendium kupię kamerę. I tak zrobiłem – kupiłem sprzęt: kamerę na mniejsze kasety. Nagrywałem nią w domu – robiłem ujęcia mebli, kotów, ludzi itd. Tworzenia filmów uczyłem się sam. Moją modelką często była siostra (Noemi Łakatosz – przyp. red.). Przybieraliśmy się i nagrywaliśmy różne krótkie scenki, oparte na wymyślonej przez nas fabule. Kuzyn pokazał mi program do montowania filmów. Nauczyłem się, jak go używać. Zbierałem czasopisma, do których dołączano inne programy, np. do obróbki fotograficznej czy obróbki wideo. Swoje filmy nagrywałem na płyty DVD. Pokazy premierowe robiliśmy u babci. Na rzecz fotografii i filmu odsunąłem się od plastyki.
Co było dalej? Podejrzewam, że potrzeby dotyczące sprzętu i pomysły na kolejne filmy z czasem się zmieniały? Pojawiła się pewnie chęć wyjścia z projektami do świata.
Później posługiwałem się innym sprzętem. Miałem przenośną konsolę, do której można było podpiąć małą kamerkę. To było dla mnie przełomowe, bo korzystałem ze sprzętu, który miał już dużej wielkości ekran. To był 2008 lub 2009 rok, telefony miały wtedy około 4-calowe wyświetlacze. Kiedy wychodziłem z konsolą nagrywać, ludzie zastanawiali się, co to jest.
Miałem też drugą kamerę, już cyfrową, którą po czasie oddałem mamie. Ja korzystałem z konsoli z programem, umożliwiającym montowanie filmów. To było coś niesamowitego. Później zacząłem nagrywać telefonem. Wysyłałem swoje filmy na konkursy. Powstał wtedy np. taki film, który nagrałem z siostrą w supermarkecie przed świętami. Robiliśmy wtedy zakupy. Mieliśmy wózek naładowany produktami. Wokół było mnóstwo ludzi. Zapytałem Emi: „Może nagramy tu jakiś film”? Zapytała: „Jaki”? Wpadłem na pomysł, że wózek będzie ją gonił po supermarkecie. Ja jeździłem tym wózkiem po sklepowych alejkach, a Emi uciekała. Telefon, którym nagrywałem był schowany. Materiał zmontowałem, kiedy staliśmy w kolejce do kasy. Film nosił tytuł Wózek. Wysłałem go na konkurs organizowany w Poznaniu. Zajął drugie miejsce w swojej kategorii. Tak wszystko zaczęło się napędzać.
Noemi wspominała o wspólnych działaniach, które podejmowaliście, jeśli chodzi o film.
Co jeszcze razem zrobiliście w tym obszarze?
Moja siostra odgrywała w moich filmach przez długi czas główną rolę. Wykreowała m.in. postać Babci Mieci. Wszystko zaczęło się od tego, że razem odgrywaliśmy teatralne scenki przed członkami rodziny. Te występy odbywały się w domu naszej babci. Podczas jednego z przedstawień Noemi zaczęła udawać postać pewnej staruszki, mówiąc przy tym dziwnym głosem. Wykorzystałem tę postać w dalszych działaniach filmowych. Postać Babci Mieci ewoluowała – najpierw tworzyliśmy scenki improwizowane, później zaczęliśmy nagrywać w oparciu o wcześniej napisany przez nas scenariusz. Przygotowywaliśmy nawet pranki, kiedy takie pomysły cieszyły się popularnością. Noemi jako Babcia Miecia trochę przeszkadzała ludziom na ulicy, a raczej komentowała na bieżąco to, co się działo. Oprócz tego próbowaliśmy też swoich sił w filmach akcji. Jednym z tego rodzaju materiałów był filmik, który nagraliśmy w pociągu. Wracaliśmy wtedy z Krakowa do Poznania. Wpadliśmy na pomysł stworzenia filmu, w którym alter ego Noemi zaczyna z nią walczyć. Pojawiły się sceny klaustrofobiczne. Ujęcia do nich zrobiliśmy w przejściu między wagonami. Był to dość przerażający, niekomfortowy moment w trakcie realizacji. Potem Noemi weszła do przedziału, gdzie spotkała samą siebie. Tam rozegrała się walka między obiema postaciami. Pierwszy raz robiłem coś takiego, więc zastanawiałem się, jak to technicznie rozwiązać. Jedna dziewczyna ostatecznie zamyka drugą w przedziale. Film kończy się sceną, w której Noemi budzi się na swoim miejscu w pociągu, więc wydaje się, że to wszystko było snem, ale niekoniecznie tak jest, bo bohaterka znów widzi obok swojego klona. Ten film również wysłałem na konkurs. Dostałem za niego nagrodę za montaż. Warto też wspomnieć o serialu internetowym, który opowiadał o kontrolerach biletowych i perypetiach pasażerów. Nosił tytuł Kanary. Miał trzy sezony i zdobył ogromną popularność – nie tylko na gruncie lokalnym, ale nawet poza Poznaniem. Emi grała w nim postać kontrolerki Pati. Do realizacji serialu udało mi się zaangażować wiele osób. Byli to amatorzy, ale wydobyłem z nich tyle, że można byłoby ich zatrudnić do innych produkcji i nikt by nie zauważył, że nie skończyli szkoły filmowej. To był świetny czas. Wiele było tego rodzaju wspólnych działań.
A myślałeś kiedyś o filmie pełnometrażowym?
Z filmem pełnometrażowym nie miałem do czynienia, to chyba nie jest mój format.
Lubię krótsze formy, dokumentalne, reportażowe, ale również parodie. Najdłuższe filmy, które zrobiłem, to około 50-minutowe rejestracje koncertów. Pół godziny trwał też jeden z odcinków wspomnianych Kanarów. Poza tym stworzyłem krótkometrażowy film science fiction, który był parodią i trwał ponad 20 minut.
Zdarza Ci się jeszcze czasami wracać do tradycyjnych technik, np. do malarstwa?
Tak. Co miesiąc spotykamy się w jednej z pracowni artystycznych w Poznaniu, którą założyła pani Hanna Szeląg. To reżyserka teatralna i nauczycielka. Prowadzi świetlicę socjoterapeutyczną, do której kiedyś chodziliśmy z siostrą. W ramach tej świetlicy utworzono drugą placówkę, czyli Pracownię Sztuki AMICI. To właśnie tam co miesiąc przychodzimy i malujemy obrazy, które są później licytowane przez sponsorów, żeby wspomóc działalność i świetlicy, i pracowni. Cieszy mnie, że mogę przyjść tam na kilka godzin i rzeczywiście stworzyć coś przy sztaludze. Obrazy, które namalowałem, pasowały szczególnie do kuchennych wnętrz. Chętnie sięgam po tematykę związaną z żywnością. Staram się jednak zawsze wszystko pokazywać w kreatywny sposób. I tak na przykład namalowałem jajecznicę przedstawioną w przestrzeni kosmicznej, otoczoną bekonem. Albo filiżankę kawy z tornado w środku. Obecnie nagrywam rolki i inne krótkie formaty filmowe na social media, które związane są z rozmaitymi produktami – żywnością i napojami.

Widziałam trochę stworzonych przez Ciebie materiałów. Zauważyłam, że chociaż pokazujesz coś w zasadzie codziennego, to jednak zawsze nadajesz temu spektakularny rys, a całość przypomina scenę w wielkoformatowym filmie akcji.
Tak, zawsze bardzo lubiłem ożywiać rzeczy nieożywione. W związku z tymi zainteresowaniami powstał film pt. Widelec – horror, w którym widelec atakuje ludzi. Wózek we wspomnianych wcześniej filmie z supermarketu również został przeze mnie tak powołany do życia. Podobnie było z deskorolką, która terroryzuje dzieci. Ten ostatni materiał nagrałem podczas warsztatów filmowych z dzieciakami, tuż przed Halloween, więc idealnie wpasował się w klimat. Realizując swoje filmy, zawsze zastanawiam się, jak daną rzecz pokazać trochę inaczej. Uczę się na swoich błędach, ale też inspiruję się innymi, nie kopiując ich jednak, bo to nie o to chodzi…
Jak teraz wygląda Twoja działalność? Czym dokładnie się zajmujesz?
Jestem freelancerem, czyli zdobywam zlecenia firmowe i działam przy projektach komercyjnych. Nagrywam teledyski. Podejmuję też współprace z różnymi organizacjami, np. placówkami szkolnymi. Piszę scenariusze. Bywałem za granicą, gdzie nagrywałem reportaże i inne formy dokumentalne. Działania zagraniczne w dużej mierze związane były z projektami integrującymi społeczność romską i nieromską. W 2020 roku pojechałem na miesiąc do Rumunii, gdzie pracowaliśmy z lokalną społecznością. Dokumentowałem wszystko, co się tak działo. Wcześniej, ponad 10 lat temu, byłem z Noemi w Wiedniu, gdzie realizowano projekt Otwórz swoje oczy, dotyczący antycyganizmu na świecie. Brałem udział w cyklu zajęć poświęconym dokumentowaniu tego typu projektów w nowoczesnej formie i z wykorzystaniem smartfona. Skupiłem się na nagrywaniu materiałów promujących poszczególne wydarzenia, które obejmował program: happening, konferencje, prelekcje i wiele innych. W wolnej chwili stworzyliśmy film ze społecznością romską. Pojawiła się Babcia Miecia, która według scenariusza udaje się do Wiednia i przeżywa różne przygody oraz poznaje inne osoby – uczestników projektu. To było improwizowane. W Berlinie w trakcie innego projektu także nagrałem film włączający społeczność romską – był to film akcji pt. Fałszywa miłość w Berlinie. Zmontowałem go na szybko i zaprezentowałem ostatniego dnia pobytu. Wszystkim się podobało, było dużo śmiechu. Pokazałem, że w krótkim czasie można wspólnie zrobić coś twórczego.
Jak rozumiem, ta potrzeba uczestniczenia w działaniach prospołecznych jest u Ciebie wciąż silna?
Tak. Bardzo mi się podoba, kiedy w realizację różnych kreatywnych pomysłów włączają się osoby, które nie są związane z filmem i wcześniej nie miały do czynienia z tworzeniem żadnych produkcji tego rodzaju. To niesamowite, że można sprawić, że ludzie stają się aktywni i bardziej otwarci na pewne działania artystyczne.
Mam takie przemyślenie, że tak jak Ty i Twoja siostra zostaliście zachęceni przez mamę do tego, aby tworzyć, tak teraz sami przekazujecie dalej to światełko i zachęcacie innych, żeby byli kreatywni, może nawet odkrywali ukryte talenty…
Tak, mama była i do tej pory jest naszą menadżerką. Poszukiwała konkursów, w jakich mogliśmy brać udział i motywowała nas do działania. Komentowała moje prace. Nie zawsze tylko chwaliła. Czasami musiała powiedzieć, co trzeba poprawić. Tak było w przypadku filmów, które jej pokazywałem. Była pierwszym widzem. Brałem pod uwagę zdanie mamy, bo to ona zachęcała nas do dalszego odkrywania siebie poprzez sztukę. Moje prace ilustrowały pierwszy tomik jej poezji, czyli Betonowy las. Zaprojektowałem do niego również okładkę.
A jakie znaczenie ma dla Ciebie, młodego artysty, Twoje pochodzenie?
Jest dla mnie ważne. Od dziecka jestem związany z kulturą romską. Poznałem różne klany Romów – i w Polsce, i zagranicą. Ta tematyka często przewija się w moich produkcjach, m.in. w dokumentach, teledyskach i filmach. Jest to coś oryginalnego, czego wielu nie zna, ale może poznać poprzez to, co robię, co ma interesującą formę. Młodzi ludzie tego potrzebują. Kultura romska jest na tyle oryginalna i barwna, że warto ją pokazywać w nowoczesny sposób, żeby była w tym świeżość połączona z tradycją.
Ciekawi mnie, jakie jest Twoje nastawienie do AI. Czy sztuczna inteligencja jest Twoim zdaniem zagrożeniem dla artystów?
Słyszymy o przypadkach, gdzie ludzie są zastępowani sztuczną inteligencją. Uważam, że to nie jest coś, co ma całkowicie zastąpić człowieka, ale coś, co przyspiesza pewne twórcze procesy. Widzę osoby, które nie potrafią właściwie wykorzystywać AI. Generują różne obrazy i cieszą się, że mają pracę z głowy. Używają sztucznej inteligencji w swoich działaniach w 100%, a ja używam jej w około 20-30%, czyli tak, aby raczej dopełnić pracę, ubarwić ją trochę. Jestem pod wrażeniem tego, co potrafi AI. Można sklonować głos, wygenerować ultra realistyczne zdjęcia i filmy. To absolutne science fiction, które dzieje się naprawdę. Nie ma wątpliwości, że to będzie postępować. Paradoksalnie artyści mają tu pole do popisu, bo prace stworzone bez użycia AI będą w przyszłości bardziej cenione niż te, które zostały wygenerowane z użyciem sztucznej inteligencji, ponieważ w tych drugich będziemy dostrzegać sztuczność i bezduszność. Ludzie będą chcieli oglądać coś prawdziwego, co niesie ze sobą jakiś ważny przekaz.
Co będzie się u Ciebie działo w najbliższym czasie? Jakie masz plany?
Dużo będzie się działo, dzieje w zasadzie cały czas. Nie lubię wszystkiego planować. Często spontaniczne działania same się broniły. Pokazywały, że można zrobić coś z niczego. Bez budżetu, bez przygotowanego scenariusza, bez planu, bo plan powstawał w trakcie. Moim marzeniem jest to, żeby realizować jeszcze więcej swoich pomysłów, spotykać więcej ludzi. Chciałbym kiedyś poprowadzić warsztaty ze świadomego korzystania z AI. Cały czas uczę innych, w tym dzieci, jak mogą zrobić coś ciekawego, posługując się tym, co mają w kieszeni, czyli smartfonem. Nie liczę na Oscara czy inne nagrody, ale ciekawe przygody z odpowiednim finałem, który będzie zapamiętany przez innych. Chcę dalej odkrywać świat. Robić to, co kocham.
Rozmawiała Justyna Żarczyńska


Autor: Delfin Łakatosz
Dofinansowano ze środków KPO. GRANTY 2024. A2.5.1: Programu wspierania działalności podmiotów sektora kultury i przemysłów kreatywnych na rzecz stymulowania ich rozwoju.
